POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ WSPOMNIEŃ



Władysława Różańska

R-249

MÓJ POBYT W USOLU SYBIRSKIM
kwiecień 1951 r. – grudzień 1955 r.



Jest to relacja zesłanki z dawnych terenów Polski, obecnie Litwy, do Usola (poznanej w czasie XIII Świa-towej Pielgrzymki Sybiraków na Jasną Górę, której przewodniczył i homilię wygłaszał Prowincjał Kra-kowskiej Prowincji Karmelitów Bosych – współbrat św. Rafała Kalinowskiego); zesłanej do tego same-go Usola, gdzie przed 140 laty swój zesłańczy wyrok odbywał św. Rafał Kalinowski Patron Sybiraków, i gdzie dla powstającej świątyni Sybiracy zgromadzeni na XIII Pielgrzymce na Jasną Górę składali dary ołtarza

(red J. Rossowski).

      Minęło już 46 lat, jak jestem w Polsce, ale wspomnienia pozostają.
      Mój ojciec w lipcu 1939 r. został powołany do Wojska Polskiego, a mieszkał na Kresach, we wsi Achramowce, w woj. wileńskim, powiecie brasławskim. Po 17 września 1939 r. znalazł się w obozie jenieckim nad Morzem Białym, później trafił do armii generała Władysława Andersa, przeszedł szlak bojowy i walczył pod Monte Cassino. Do domu wrócił z Anglii w 1948 r.
      Po powrocie ojca zaczęły się prześladowania przez NKWD. Kowal z zawodu, prawie analfabeta, uznany został za szpiega i „wroga narodu”. Był ciągle wzywany na przesłuchania, zabrano mu wszystkie dokumenty i odznaczenia z bitwy pod Monte Cassino.
      1.04.1951 roku rano uzbrojeni żołnierze radzieccy z ogromnym psem weszli do domu, dokonali rewizji – szukali broni. Ojca związali, wyprowadzili do sieni, posadzili przy nim psa, a mamie kazali zbierać się do wyjazdu, pozwolili zabrać tylko rzeczy osobiste. Ja miałam wtedy 12 lat, siostra 11, a najmłodsza rok i osiem miesięcy, zaś mama była w szóstym miesiącu ciąży. Załadowano nas na sanie, bo wtedy jeszcze był śnieg. Nie pozwolono nawet pożegnać się z rodziną ojca, mieszkającą w tej sa-mej wsi. Zawieziono nas na stację kolejową, a tam wraz z bagażami załadowano do bydlęcych wago-nów po 70-72 osoby w każdym. Oczywiście, okna były okratowane, drzwi zaryglowano i pod konwo-jem uzbrojonych żołnierzy powieziono nas w nieznane. Raz dziennie, na postoju, żołnierze otwierali wagony, aby ludzie mogli załatwić potrzebę fizjologiczną. Przynoszono w wiadrach ocynkowanych zupę i kipiatok, a dla niemowląt trochę mleka.
      W wagonach panował brud, wszawica i choroby. W takich warunkach jechaliśmy 20 dni. Przy-wieziono nas do miasta Usole Sibirskoje, obwód irkucki. Pięć wagonów z transportu zostawiono, a resztę skierowano dalej. Umieszczono nas w barakach po dwie rodziny w jednym pokoju (dziewięć osób na 10 m2). Ściany były nie otynkowane, obite płytą, spod której wyłaziły pluskwy i karaluchy. Przed nami mieszkali w tym baraku więźniowie. Z wycieńczenia i skandalicznych warunków sanitar-nych zachorowałyśmy na dyzenterię – ja i moja najmłodsza siostra. Odwieziono nas wraz z mamą do szpitala, gdzie leżałam 20 dni. Powikłania przebytej choroby odczuwam do dziś. Malutkie dzieci nie wytrzymały trudu podróży – biegunki i zakażenia żółtaczką w szpitalu zrobiły swoje, cudem wyzdro-wiała moja mała siostrzyczka i ja. Braciszek, który tam się urodził – zmarł i został na „nieludzkiej ziemi”.
      Surowy klimat, niedożywienie, brak ciepłej odzieży i obuwia powodowały często choroby, szczególnie u dzieci.
      Chociaż był to już rok 1951, mieliśmy problemy z kupieniem żywności, trzeba było stać godzi-nami w kolejkach po chleb, mąkę, kaszę, sól, mięso. Cukier i słodycze można było dostać tylko dwa-trzy razy w roku – na święto Pierwszego Maja, rocznicę Rewolucji Październikowej i wybory. Najbar-dziej tragiczne były pierwsze dwa lata pobytu. Później zaopatrzenie w żywność poprawiło się, warunki mieszkaniowe też (otynkowano ściany, każda rodzina dostała pokój), a i my przystosowaliśmy się do warunków, w jakich przyszło nam żyć.
      Dorośli i młodzież do 1937 roku urodzenia mieli obowiązek co miesiąc meldować się w NKWD (sprawdzano obecność). Nie wolno było dorosłym oddalać się od miejsca zamieszkania. Mnie i siostrę nie obejmował ten zakaz i dlatego my i koleżanki z baraku jeździłyśmy do Omgorska (25 km) i Irkuc-ka (60 km) po zakupy żywności.
      Mój ojciec pracował jako kowal, a mama zawodowo nie pracowała, ze względu na stan zdrowia i małe dzieci. Mając maszynę do szycia – szyła sąsiadkom i pracowała dorywczo przy rozładunku ba-rek ze zbożem, a ja – mając 14 lat – chodziłam na te prace z mamą.
      Usole Sibirskoje w mojej pamięci pozostaje jako miejscowość w większości drewnianych dom-ków, drewnianych chodników, wielkich osiedli baraków i jurt, gdzie mieszkali przywiezieni wcześniej od nas wysiedleńcy różnych narodowości: Łotysze, Litwini, Polacy, Ukraińcy, Białorusini, Niemcy, a wszyscy byli to „wrogowie narodu – bandyci”. Były trzy szkoły, Szpital Miejski, Solzawod, Chimza-wod, fabryka zapałek, kino-teatr i biblioteka miejska.
      Usole leży nad Angarą, a nasze osiedle było położone blisko rzeki i dlatego bardzo często cho-dziłam nad nią, aby popatrzeć, jak płyną barki towarowe i statki wycieczkowe do Irkucka i z powro-tem. W Usolu była przystań statków rzecznych i barek.
      Z siostrą młodszą o rok chodziłyśmy do szkoły razem, miałyśmy jedne książki i nawet siedziały-śmy w jednej ławce. Każda z nas miała dwie sukienki, uszyte przez mamę z kretonu – jedna do szko-ły, a druga po domu.
      Z tamtych lat szkolnych zachował się u mnie pamiętnik, w którym wpisał się między innymi, służący w Armii Czerwonej przyszły bard – Jewgienij Jewtuszenko.
      Po śmierci Stalina przyjechał do Usola przedstawiciel Ambasady Polskiej i zapisywał chętnych do powrotu do Polski. Nam udało się przyjechać pierwszym transportem, jechaliśmy sypialnymi wa-gonami, a bagaże były przewożone w wagonie bagażowym.
      Do Polski wróciłam jako repatriantka w dniu 8 grudnia 1955 r. wraz z rodzicami i siostrami (Punkt Repatriacyjny w Żurawicy Górnej). W Łobzie mieszkam od 22 grudnia 1955 r. Pracowałam 35 lat w gospodarce komunalnej, a obecnie jestem na emeryturze i mam przyznaną III grupę inwalidztwa



<-- Powrót   Ostatnia aktualizacja: 27 kwietnia 2013 r.